Jak Rosja zbudowała w Polsce siatkę do operacji sabotażu, zabójstw i podpaleń .

Artykuł The Washington Post, autorzy: Greg Miller, Loveday Morris, Mary Ilyushina

Rosja werbowała agentów online, aby namierzali broń dla Ukrainy, przejeżdżającą przez Polskę. Rosyjskie agencje szpiegowskie zbudowały w Polsce siatkę amatorów do operacji obejmujących sabotaż, zabójstwa i podpalenia - spiski zostały udaremnione przez polskie służby.

Tajemnicze oferty pracy zaczęły pojawiać się online (głównie na rosyjskojęzycznym Telegramie) na początku tego roku.

Zadania z początku były podrzędne — rozlepianie ulotek lub wieszanie plakatów w miejscach publicznych — a wynagrodzenie było skromne. Ale dla garstki uchodźców ze wschodniej Ukrainy obietnica szybkiej gotówki była zbyt dobra, by ją odrzucić.

Ci, którzy odpowiedzieli na oferty, szybko zdali sobie sprawę, że jest pewien haczyk: praca polegała na rozpowszechnianiu prorosyjskiej propagandy oraz antyukraińskich haseł w imieniu anonimowego pracodawcy. Dla tych, którzy mimo to chcieli wykonywać zlecenia, zadania przybrały inną, groźniejszą formę.

Według polskich śledczych w ciągu kilku tygodni rekruci otrzymali polecenie wykonania zwiadu w polskich portach morskich, umieszczania kamer wzdłuż linii kolejowych i ukrywania urządzeń śledzących w ładunkach wojskowych. Już w marcu, nadeszły zaskakujące nowe rozkazy wykolejenia pociągów przewożących broń na Ukrainę.

Polskie władze twierdzą, że tajemniczym pracodawcą była rosyjska agencja wywiadu wojskowego, GRU, i że udaremniona operacja stanowiła najpoważniejsze rosyjskie zagrożenie na terytorium NATO od czasu rozpoczęcia przez Moskwę inwazji na Ukrainę w zeszłym roku.

Celem Rosji było zakłócenie dostaw broni do Ukrainy. Przez Polskę przechodzi ponad 80 procent sprzętu wojskowego dla ukraińskiej armii. To masowy przepływ, który zmienił przebieg wojny i którego Rosja nie była w stanie zatrzymać, co potwierdzają zarówno polskie jak i zachodnie służby bezpieczeństwa.

Mózgiem wielkiej operacji pomocy militarnej dla Ukrainy jest Międzynarodowe Centrum Koordynacji Darczyńców w Wiesbaden, w południowo-zachodnich Niemczech.

Dostawy broni fizycznie przez Centrum nie przechodzą, ale ponad 100 pracujących tam osób zorganizowało przewóz ponad 150 000 ton sprzętu.

Polska i Ukraina koordynują dostawy „ostatniej mili” przez granicę, które często odbywają się w nocy. Aby uniknąć namierzenia przez Rosjan stosuje się różne formy dezinformacji (np. fałszywe transporty). Większe dostawy można podzielić na mniejsze jednostki, aby lepiej uniknąć wykrycia.

Dostawy broni docierają na linię frontu w zaledwie 48 godzin. Poza terytorium NATO, podróż na pole bitwy stwarza największe ryzyko zakłóceń. Ale chociaż celem Rosjan były magazyny broni, nie ma żadnej informacji potwierdzającej, by Rosja uderzyła w dużą dostawę ładunków wojskowych. 

Wiceszef MON: Kolejny konwój z amunicją z Polski dotarł na Ukrainę

Wręcz przeciwnie – całkowita bezradność rosyjskich agencji szpiegowskich w zakłóceniu dostaw broni dla Ukrainy, stała się kolejnym niszczącym ciosem dla rosyjskich służb, których bezpodstawne oceny, że Kijów może zostać łatwo obalony, ukształtowały katastrofalny plan inwazji, i których niegdyś wszechobecne sieci w całej Europie zostały wykorzenione przez fale wydaleń i aresztowań. 

Nowy scenariusz w Polsce miał być próbą odwrócenia tego trendu. Nie mogąc lub nie chcąc polegać na własnych agentach, Rosja zebrała zespół amatorów. Do werbunku wykorzystała rosyjskojęzyczne posty na Telegramie, który jest odwiedzany przez ukraińskich uchodźców i Białorusinów. Relacje polskich służb o tym jak przebiegała rekrutacja i budowa siatki zostały potwierdzone przez ich odpowiedniki w amerykańskim wywiadzie.

Rosyjski MSZ nie odpowiedział na prośbę o komentarz.

Gdyby się powiódł, plan mógłby się opłacić na wielu poziomach – spowolnienie dostaw broni i podsycenie niechęci do 1,5 miliona Ukraińców, którzy uciekli do Polski od początku wojny. Nawet w przypadku niepowodzenia, straty dla Moskwy były ograniczone, ponieważ głównie uchodźcy ze wschodniej Ukrainy i obywatele Białorusi, a nie agenci GRU, trafili do polskich więzień.

Wysocy funkcjonariusze polskich służb specjalnych potwierdzili, że spisek przekroczył niebezpieczną granicę. „To pierwszy znak, że Rosjanie próbują organizować sabotaż – a nawet zamachy terrorystyczne – w Polsce” – powiedział w niedawnym wywiadzie dla The Washington Post, nadzorujący służby bezpieczeństwa kraju Stanisław Żaryn.

Sprawa ma również drażliwy charakter polityczny dla Warszawy, gdzie urzędnicy nie przyznali publicznie, że wśród zatrzymanych jest 12 ukraińskich uchodźców, pragnąc uniknąć reakcji polskiego społeczeństwa, którą prawdopodobnie planowała Rosja. Wśród innych aresztowanych jest jeden Rosjanin i trzech obywateli Białorusi.

W wywiadach urzędnicy podkreślali, że chociaż większość podejrzanych Ukraińców pochodziła ze wschodnich prowincji tradycyjnie bardziej powiązanych z Moskwą, wydaje się, że motywowały ich bardziej pieniądze niż ideologia.

Polscy śledczy odkryli dowody na to, że Rosja planowała inne, śmiercionośne operacje. „Rekruci otrzymali zadanie przeprowadzenia podpalenia i zamachu” - powiedział bezpośrednio zaangażowany w sprawę funkcjonariusz ABW. Śledczy nie zdradził konkretnych celów. 

„To niebezpieczeństwo zostało wyeliminowane, ale szersze zagrożenie pozostaje” – powiedział śledczy, który podobnie jak inni wypowiadał się pod warunkiem zachowania anonimowości, powołując się na obawy dotyczące bezpieczeństwa i delikatność sprawy. Dodał, że rosyjskie służby szpiegowskie pozostają aktywne w Polsce i „będą starały się wyeliminować błędy, które popełniły”.

Szczegóły dotyczące wykorzystania przez Rosję popularnej aplikacji Telegram do rekrutacji agentów oraz skali ataków rzekomo przeprowadzanych przez GRU nie zostały wcześniej ujawnione.

Polski spisek odzwierciedla model outsourcingu od dawna stosowany przez grupy terrorystyczne, w tym Państwo Islamskie, wykorzystujący metody online do rekrutacji agentów i kierowania zdalnych ataków mających na celu sianie paniki na Zachodzie. Jest to znaczące odejście od stosowanego do tej pory modelu rosyjskich służb szpiegowskich, w tym GRU, których agenci byli bezpośrednio zaangażowani w próbę otrucia rosyjskiego dezertera w Anglii w 2018 roku oraz wybuchy w składach amunicji w Bułgarii i Czechach.

Artykuł powstał na podstawie wywiadów z kilkunastoma funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa w Polsce, na Ukrainie i w Stanach Zjednoczonych, a także informacji z dokumentów, relacji podejrzanych w mediach społecznościowych oraz wywiadów z krewnymi i współpracownikami aresztowanych.

Jedna z podejrzanych, 19-letnia Maria Miedwiediewa, została zatrzymana podczas długich podróży po Polsce ze swoim chłopakiem Władysławem Pośmitiukhą, który również został oskarżony o szpiegostwo. Ojciec dziewczyny, Paweł Miedwiediew, powiedział w niedawnym wywiadzie dla The Post, że zdjęcia, które opublikowali w mediach społecznościowych, skłoniły go do zapytania, w jaki sposób płacą za wycieczki. 

Jego córka wyjaśniła, że Pośmitiucha miał konta kryptowalutowe, na których znajdowały się „pieniądze otrzymane z Rosji za pewne działania” – powiedział Miedwiediew. „Powiedziała, że robił coś na wysokim poziomie i nic jej nie mówił”.

Operacje outsourcingowe

Plan wykolejenia w Polsce pociągów z dostawami broni dla Ukrainy został uruchomiony w czasie, gdy Ukraina planowała kontrofensywę, którą rozpoczęła w czerwcu, a potężne nowe systemy uzbrojenia, w tym niemieckie czołgi Leopard, torowały sobie drogę w kierunku wąskiego pasma polskich autostrad i torów kolejowych, które pełnią funkcję lejka dla dostaw.

Przesyłki te gwałtownie wzrosły pod względem wielkości, zasięgu oraz rodzaju i siły rażenia broni od początku wojny. Obecnie porównuje się je z operacją „lend-lease” - dostaw amerykańskiego sprzętu wojskowego przez Atlantyk podczas II wojny światowej.

W ciągu ostatnich 16 miesięcy Stany Zjednoczone i prawie 50 innych krajów dostarczyły na Ukrainę ponad 150 000 ton sprzętu – co odpowiada wadze 1000 samolotów Boeing 747. Lekka amunicja wysłana na początku wojny ustąpiła miejsca czołgom, wyrzutniom rakiet HIMARS i systemom rakiet manewrujących Storm Shadow. Według Pentagonu same Stany Zjednoczone przeznaczyły ponad 43 miliardy dolarów na pomoc wojskową.

 

Zdecydowana większość tego sprzętu przeszła przez Polskę, nie tylko ze względu na jej strategiczne położenie na zachodniej granicy Ukrainy, ale także z powodu buntowniczej postawy Warszawy wobec Moskwy – determinacji ukształtowanej przez długą historię konfliktów i wrogości.

Niezdolność Rosji do powstrzymania tego ciągłego strumienia śmiercionośnych ładunków, czy to przed wejściem na Ukrainę, czy też w trakcie przekraczania zachodniej części kraju, wprawiła w zakłopotanie wojskowych i ekspertów.

„To dla mnie zdumiewające, że mamy 18 miesięcy [wojny], a oni nie byli w stanie zniszczyć ani jednego konwoju ani pociągu” – powiedział Ben Hodges, emerytowany generał armii amerykańskiej, który służył jako dowódca sił armii amerykańskiej w Europie. „Ani jeden ruchomy cel nie został trafiony”.

Niepowodzenie odzwierciedla poważne niedociągnięcia rosyjskiej armii, w tym zaskakującą niezdolność do śledzenia lub trafiania w ruchome cele, a także postrzeganą niechęć Moskwy do podejmowania ryzyka uderzeń na zachodnią Ukrainę, które mogłyby „przypadkowo zahaczyć” o Polskę i wywołać reakcję NATO. 

Bezskuteczna walka Rosji o powstrzymanie przepływu broni jest również jedną z konsekwencji jej wadliwego planu wojennego.

Przekonana, że Kijów upadnie w ciągu kilku dni, Rosja nie podjęła skoordynowanej próby zniszczenia rozległej obrony przeciwlotniczej Ukrainy. W rezultacie Rosja nie jest w stanie wysłać myśliwców ani innych samolotów nad rozległe obszary kraju, przez który przechodzą dostawy broni.

„Od początku konfliktu wiele rosyjskich działań nie zdołało zakłócić dostaw zachodniej pomocy wojskowej na Ukrainę” – czytamy w ściśle tajnym raporcie, który rozesłano w lutym wśród amerykańskich dowódców wojskowych. W rezultacie, jak stwierdzono w dokumencie, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy byli w stanie wykorzystać „w większości sprzyjające środowisko do dalszych dostaw śmiercionośnej pomocy”. 

Biorąc pod uwagę ograniczenia Rosjan, amerykańskie agencje szpiegowskie jednak ostrzegały w lutym, że Rosja prawdopodobnie będzie szukać sposobów na „sabotowanie [obiektów] logistycznych na terytorium NATO z prawdopodobnym zaprzeczeniem [dezinformacją]”, co oznacza takie sposoby działania, które trudno byłoby przypisać Rosji. Informacje te są zgodne między innymi z dokumentem zawartym w zbiorze tajnych raportów wywiadowczych uzyskanych przez The Post.

Jednym ze sposobów na osiągnięcie tego celu było zlecanie operacji obywatelom Ukrainy i Białorusi. 

Wpisy wykorzystywane do zwabienia potencjalnych rekrutów były rozproszone wśród ofert pracy, wskazówek mieszkaniowych i oszustw internetowych, które zaśmiecają kanał Telegram odwiedzany przez grupy uchodźców w Polsce – poinformowały polskie służby.

„Pracodawcy” obiecywali wynagrodzenie od kilku dolarów za namalowanie napisu przypominającego graffiti, do 12 dolarów za powieszenie plakatu - powiedział śledczy ABW. Były to ulotki i transparenty z napisami „POLSKA ≠ UKRAINA”, „NATO DO DOMU” i „NIE DAJ SIĘ KUPIĆ” – wynika z informacji przekazanych przez ABW.

Dystrybucja takich materiałów służyła, zdaniem służb, dwóm celom: podsycaniu antyukraińskich nastrojów w Polsce, ale także sprawdzaniu gotowości rekrutów do wykonywania zadań przeciwko goszczącemu ich państwu.

Ci, którzy przesłali zdjęcia pokazujące, że zrobili to, o co ich poproszono, otrzymali bardziej niebezpieczne zadania. Niektórym polecono kupić przenośne telefony komórkowe i aparaty fotograficzne, które byłyby przekazywane bezpośrednio innym rekrutom, którzy zaczęli przemierzać Polskę, aby zbierać raporty i zdjęcia ze stacji kolejowych, lotnisk i portów morskich.

Rekruci byli opłacani w kryptowalutach i przelewami bankowymi z niewykrywalnych kont bankowych. W miarę organizacyjnego zapału, ukryci sponsorzy tej pracy opublikowali swoje cząstkowe stawki wynagrodzeń w arkuszach kalkulacyjnych. Na szczycie skali znajdowały się zlecenia wykolejenia, podpalenia i zabójstwa, chociaż według funkcjonariuszy ABW nawet te zadania wyceniono na zaledwie kilkaset dolarów.

Rosja wydawała się celować w rekrutów, których wiek i pochodzenie rzadziej przyciągały uwagę służb bezpieczeństwa, powiedzieli polscy urzędnicy. Większość miała około 20 lat, a jeden miał zaledwie 16 lat. W lutym zaczął się wyłaniać kształt organizacyjny.

Udział

„Operacja opierała się na klasycznej strukturze komórek”, zgodnie z informacjami przekazanymi przez ABW. Komórki skupiały się na różnych funkcjach obejmujących obserwację, przejęcia, logistykę i operacje.

„Każda komórka miała swojego lidera, zaufaną osobę rosyjskiego wywiadu” – podaje ABW. Ci na niższych poziomach byli trzymani w nieświadomości i „nie znali się, chyba że było to konieczne”.

W miarę eskalacji zadań nawet młodsi członkowie sieci zaczęli zdawać sobie sprawę, że prawdopodobnie wykonują polecenia Moskwy, powiedzieli funkcjonariusze ABW. Według nich niektórzy zwerbowani „agenci” zracjonalizowali swoje zaangażowanie jako stosunkowo nieszkodliwe lub konieczne finansowo. Będąc na liście płac Rosji, mogli również obawiać się, że jest już za późno na wycofanie się.

Kamery w krzakach

Rosja zagraża dostawom broni na Ukrainę od początku wojny. Kilka dni po inwazji rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow ostrzegł, że „pompowanie broni na Ukrainę” to nie tylko „niebezpieczne posunięcie, ale akcja, która zamienia militarne konwoje w uzasadnione cele”.

Stany Zjednoczone podjęły znaczące kroki w celu powstrzymania ataków, rozmieszczając setki żołnierzy z 10. Dywizji Górskiej i baterii przeciwrakietowych Patriot na lotnisku Rzeszów-Jasionka, około 105 mil od granicy z Ukrainą. Niegdyś ciche lądowisko służy obecnie nie tylko jako główny węzeł dostaw broni, ale także jako stacja przesiadkowa dla światowych przywódców, w tym prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który od początku wojny korzystał z lotniska podczas prawie każdej zagranicznej podróży, oraz prezydenta Bidena, który wylądował tam samolotem Air Force One w lutym w drodze do Kijowa.

Region roi się od tajnej ochrony. Polska rozmieściła setki agentów w celu ochrony połączeń tranzytowych i przejść granicznych, które są również monitorowane przez zachodnie drony, samoloty szpiegowskie i satelity.

Rosyjski sprzęt szpiegowski w Polsce. Znaleziono co najmniej 50 urządzeń -  tvp.info

A jednak rosyjska siatka sabotażowa pozostała niewykryta, dopóki przechodzień nie zauważył obiektywu kamery wystającego z drzewa wzdłuż ważnego odcinka torów i nie zgłosił odkrycia władzom. Urządzenie - kamera wideo wykorzystująca energię słoneczną, przesyłało materiał filmowy z przejeżdżającego ładunku do internetowego repozytorium, do którego można było uzyskać zdalny dostęp za pomocą prawidłowego hasła.

To sekretne znalezisko oferuje rzadkie spojrzenie na rosyjskie ambicje cyberwojenne.

Korzystając z danych z kamery, zapisów telefonów komórkowych i pobliskich masztów telefonii komórkowej, polscy śledczy byli w stanie określić nie tylko, kiedy urządzenie zostało zainstalowane, ale także kto przebywał w pobliżu w tym czasie – to jedna z kilku widocznych pomyłek słabo wyszkolonych rosyjskich rekrutów.

Przeszukiwanie innych odcinków torów ujawniło dodatkowe kamery w miejscach, które władze pokazały The Post: jedna na pniu topoli w pobliżu mostu, gdzie pociągi muszą zmniejszyć prędkość, druga na rozgałęzieniach z widokiem na bocznice kolejowe, gdzie wagony towarowe są przetaczane w oczekiwaniu wolny tor.

W ciągu kilku dni władze zatrzymały podejrzanego, który „przekazał nam informacje o innych członkach grupy”, w tym o swoim opiekunie - powiedział śledczy ABW. Nadzór, przechwycenia i inne kroki doprowadziły do ​​pozostałych komórek i ich członków.

Polscy urzędnicy powiedzieli, że ich początkowym planem było monitorowanie rosyjskiej siatki szpiegowskiej, aby dowiedzieć się więcej o jej intencjach i łańcuchu dowodzenia. Ale stwierdzili, że zostali zmuszeni do porzucenia tego pomysłu po przechwyceniu wiadomości, które wskazywały, że spisek mający na celu wykolejenie dostaw broni był już w toku.

Śledczy znaleźli szczegółowe instrukcje, które zostały wysłane do jednej z komórek sieci, aby umieścić urządzenia do wykolejenia w miejscach torów, w których pociągi poruszające się nawet z niewielką prędkością mogłyby zostać zrzucone z torów. Urzędnicy poprosili o nieujawnianie charakteru tych urządzeń. 

Śledczy ABW powiedział, że do przeprowadzenia ataku zgłosiło się co najmniej dwóch rekrutów oraz że ustalono miejsce i czas. Przyznał, że władze nie znalazły urządzeń podczas przeszukań w wielu miejscach i powiedział, że nie jest jasne, czy rosyjscy agenci je zdobyli i ukryli gdzie indziej. 

Improwizacja i desperacja

Polskie władze stwierdziły, że nadal istnieją znaczne luki w ich zrozumieniu sieci, w tym tożsamości kierujących nią rosyjskich agentów oraz pełnego zakresu ich zaszyfrowanej komunikacji z liderami komórek w Polsce.

Nieliczne dokumenty, które pojawiły się publicznie, nawiązują do niektórych z tych „martwych punktów śledztwa”. Depesza dyplomatyczna, którą Polska wysłała do ambasady Białorusi, informująca o aresztowaniach obywateli Białorusi, zawiera zarzuty, że byli oni częścią komórki prowadzonej przez osobę znaną jako „Andrij”, której tożsamość nie była wówczas znana.

Akta sądowe w tej sprawie są tajne, a nazwiska aresztowanych nie zostały ujawnione. Polscy urzędnicy odmówili podania, gdzie są przetrzymywani oraz kto ich reprezentuje w zamkniętym postępowaniu sądowym. Ukraińscy urzędnicy, w tym ambasador kraju w Warszawie, również odmówili odpowiedzi na pytania w tej sprawie.

Pojawiły się informacje o trzech białoruskich podejrzanych, których nazwiska zostały opublikowane w doniesieniach państwowych białoruskich mediów, które ogłosiły ich niewinność i potępiły Polskę za ich aresztowania.

Zatrzymana białoruska para pasuje do tego, co polskie władze określiły jako preferowany profil rekrutów GRU: młodzi, zdolni do podróżowania po Polsce bez podejrzeń i chętni do zarabiania pieniędzy.

Miedwiediew, jedna z podejrzanych, przeprowadziła się w zeszłym roku do Polski, aby studiować dziennikarstwo w Warszawie, powiedział jej ojciec. Jej historia w mediach społecznościowych — pełna selfie na siłowni, w kawiarni Starbucks i wypraw na zakupy — nie zdradza sympatii do Moskwy ani jej klienckiego rządu w Mińsku. Dziewczyna pojawia się w filmach biorących udział w antyrządowych demonstracjach na Białorusi w 2020 roku. Post z marca 2022 roku pokazuje wazon z tulipanami w ukraińskich kolorach niebiesko-żółtym z emoji ze złamanym sercem.

Miedwiediew powiedział, że popiera przeprowadzkę córki do Warszawy, ale nalegał, by zakończyła związek z Pośmitiuchą, Białorusinem, który według Miedwiediewa jest starszy o 10 lat. Według postów w mediach społecznościowych ich związek zaczął się co najmniej trzy lata temu w Mińsku.

Próby dotarcia do krewnych lub adwokata Pośmitiuchy nie powiodły się. W rozmowie z kontrolowanym przez państwo białoruskim Belteleradio na początku tego roku, ojciec Pośmitiucha, Oleksander, nazwał zarzuty stawiane jego synowi „szalonym nonsensem”.

„Tak, ma własną wizję tego, co dzieje się na świecie, ale nie widziano, żeby miał ochotę angażować się w nielegalne działania” – powiedział ojciec.

Miedwiediew poinformował, że pokrywa czesne i koszty utrzymania córki w Warszawie, ale zdjęcia, które para opublikowała w Internecie, sugerowały inne źródła gotówki. Poproszony o szczegóły dotyczące ich finansów, Miedwiediew powiedział, że jego córka powiedziała mu, że Pośmitiucha „poprosił ją o otwarcie konta kryptowalutowego i konta bankowego na jej nazwisko, ale nie pozwolił jej z niego korzystać”.

Zamiast tego, powiedział Miedwiediew, Pośmietiucha kontrolował konta za pomocą haseł, których nie udostępniał. Miedwiediew powiedział też, że Pośmietiucha często podróżował, zatrzymując się u jego córki w akademiku w Warszawie, między wyjazdami na Białoruś i Rosję.

– Powiedziała, że pracował dla jakiejś rosyjskiej firmy – powiedział. „Ciągle podróżował, wszędzie”.

Miedwiediew stwierdził, że pierwsza oznaka kłopotów pojawiła się 5 marca tego roku, kiedy jego córka nie zadzwoniła do domu zgodnie z oczekiwaniami, aby życzyć babci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Wezwania, by sprawdzić, co z nią, powiedział, nie zostały zrealizowane. Powiedział, że tydzień później rodzina otrzymała telefon z polskiego MSZ z informacją, że Miedwiediewa została zatrzymana pod zarzutem szpiegostwa.

Ona i jej chłopak zostali aresztowani podczas podróży, która według polskich służb miała wyglądać na romantyczną wizytę nad morzem, ale rzekomo miała na celu obserwację portu w Gdyni w chwili, gdy przybył duży transport broni.

Jak wynika z depesz dyplomatycznych wysłanych przez Polskę na Białoruś i pokazanych w białoruskiej telewizji, Miedwiediewa i Pośmietiucha są oskarżani o „prowadzenie obserwacji w celu zebrania informacji dotyczących obiektów infrastruktury krytycznej”, m.in. na lotnisku i dworcu kolejowym w Rzeszowie oraz w portach morskich w Gdańsku i Gdyni. W ich bagażu znaleziono prorosyjskie ulotki – powiedział ojciec Miedwiediewy.

Po ogłoszeniu aresztowań, 16 marca białoruskie media państwowe wysłały w świat nagrania wideo z wywiadami z członkami rodzin, którzy twierdzili, że zatrzymani są niewinni.

Miedwiediew powiedział, że jego córka jest przetrzymywana w areszcie w Lublinie i że przez długi czas była przetrzymywana w izolatce. Odwiedził ją jej adwokat i matka, powiedział Miedwiediew. Powiedział, że nie zna nazwiska prawnika. Matka, która jest rozwiedziona z Miedwiediewem, nie odpowiedziała na prośby o komentarz.

„Sytuacja jest, moim zdaniem, bardzo szalona” – powiedział Miedwiediew, dodając, że jego córka miała załamania emocjonalne w areszcie. Polskie prawo zezwala na przetrzymywanie podejrzanych w sprawach dotyczących bezpieczeństwa narodowego przez wiele miesięcy bez procesu. Prawnicy wynajęci przez rodzinę brali udział w przesłuchaniach i poinformowali, że Miedwiediew „po prostu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie” – powiedział Miedwiediew.

– Nic nie zrobiła – powiedział. – Jest tylko świadkiem, więc ją zatrzymali.

Polscy urzędnicy temu zaprzeczali. Według ABW Miedwiediew „zdawała sobie sprawę z prawdziwego charakteru” zadań, które wykonywała z Pośmitiuchą. „Nie uważała tego za niepokojące” – powiedziała agencja i „skorzystała [z] pieniędzy”, które wysłała Rosja.

Praca komórek zrekrutowanych w Polsce „agentów” mogła ułatwić rosyjskie próby uderzenia w składy broni na Ukrainie – statyczne cele, w których niszczeniu Rosja odnosi większe sukcesy, zwłaszcza bliżej wschodniego frontu wojny. Ukraińscy urzędnicy powiedzieli, że w zapasach broni będących celem rosyjskich ataków zostały znalezione urządzenia śledzące kilka razy w ciągu minionego roku.

Ukraina również stanęła w obliczu własnej walki o wykorzenienie rosyjskich siatek informacyjnych, dokonując setek aresztowań. Wśród zatrzymanych był pracownik kolei we wschodnim obwodzie dniepropietrowskim, który został aresztowany w lutym i oskarżony o przesyłanie współrzędnych stacji, na których wyładowywano dostawy broni.

Siły zbrojne Ukrainy starały się zminimalizować swoją podatność na ataki rosyjskie, używając wabików, w tym makiet wyrzutni rakiet HIMARS dostarczonych przez Stany Zjednoczone oraz dzieląc dostawy na mniejsze pakiety szybko rozrzucane po całym froncie.

Polscy funkcjonariusze zaangażowani w śledztwo opisali tę sprawę jako niepodobną do żadnej innej, z jaką się zetknęli, odzwierciedlając poziom improwizacji i desperacji ze strony rosyjskich służb szpiegowskich, które stoją w obliczu bezprecedensowych nacisków.

Po inwazji na Ukrainę Polska wydaliła wszystkich znanych oficerów prowadzących z rosyjskich agencji szpiegowskich SVR, FSB lub GRU – w sumie 45 osób, poinformowali polscy urzędnicy. Pałacowa ambasada Rosji w Warszawie przypomina teraz miasto duchów. Ostatniego popołudnia w środku nie było widać świateł i nikt nie przechodził przez frontową bramę, strzeżoną przez polską policję.

Wysoki rangą oficer polskiego wywiadu powiedział, że Rosja starała się ocalić fragmenty swojej sieci szpiegowskiej, polegając na tajnych agentach, którzy nie pracują w ambasadzie. „Wykorzystują swoich nielegalnych, swoich śpiochów” – powiedział oficer, dodając, że Kreml zatrudnia ich ostrożnie, ponieważ jest ich niewielu i brakuje im ochrony prawnej zapewnianej przez dyplomatów.

Moskwa nadal werbuje amatorów, których uważa za łatwiejszych do zastąpienia, powiedzieli polscy przedstawiciele służb, a śledztwo w sprawie siatki sabotażowej doprowadziło ABW do innych podejrzanych. Wśród nich jest 20-letni rosyjski hokeista reprezentacji Polski, który został zatrzymany w czerwcu po tym, jak został przyłapany na obserwowaniu przejść granicznych z Ukrainą.

Serhiy Morgunov w Kijowie i Cate Brown w Waszyngtonie przyczynili się do powstania tego raportu.

  • Warszawa
    ul. Sienna 72/14,
    00-833 Warszawa

  • Gdańsk
    ul. Hynka 6,
    80-465 Gdańsk

  • Paryż
    Biuro operacyjne

Zapoznaj się z ofertą agencji śledczej wyspecjalizowanej dla klienta biznesowego

Pn-Pt 9-17
+48 730 006 581